środa, 26 czerwca 2013

Urodzinowo bananowa rozkosz

Sesesesese...... !

Dziś nie wielkie -  maleńkie, ale to małe świętowanie... :).
Ale od razu mówię, że świętuje "tak w środku" - wewnętrznie... wiec nie urządzam hucznej imprezy.... :). Na huczną idę w piątek, wiec odpuściłam sobie mordowanie się w kuchni...:).
26 czerwca przyszła sobie na świat mała KAMILKA :).... Kamila ! A miała być Paula.... Eh... ale Barbra (moja mama) się nie zgodziła na Leszka (mój tata) propozycje i zostałam Kamilą.
W zasadzie to imię do mnie pasuje i należy do dość oryginalnych... wiec nie narzekam. Ale jak słyszę kogoś kto staje mi się bliski i ustawicznie powtarza "Kamila to,  Kamila tamto.." to robi mi się, że tak powiem niewygodnie :P....
W zasadzie chyba taka moja natura, uwielbiam wszystko przekręcać, zdrabniać i sprowadzać do słodkości... :). Jak będę starą babcią to będę "molestować" dzieci i mówić "ale niuniusieniek ma śliczne pucki ! :)". Ajć...!... nie wiem jak to wnuki wytrzymają... ;).
To może wina rodziny, która przyzwyczaiła mnie do tego, że jestem: "Kamey, Miśka, Milta, Kika, Kamuśka, Kamulka, Bella...". O ranyy..... ! To ostatnie  określenie - to niczym Bella z filmu "Zmierzch" :). Hheehhehe.... :) . Nie było jeszcze tego filmu, kiedy tata do mnie tak mówił. A wy jakie macie asocjacje związane z waszymi urodzinami ? :)

Wracając - w zasadzie to piękny dzień... bo to czas, kiedy przyszliśmy na świat... życie się rodzi  - rodzi się świat... :).  W naszych rodzicach również rodzi się wielka nadzieją i miłość która jednoczy ich nawzajem :).... coś pięknego.... :). Nie mogę się doczekać tego kiedy zostanę matką... :). Chyba będę uraniać łezki na każdych urodzinach swoich dzieci...:).
Ja w swoje urodziny czuje się zawsze jakoś tak wyjątkowo... :). A te życzenia i ich składanie sprawiają, że rosnę wewnętrznie... napawam się dumą z samego faktu, że istnieję... :). Śmieszna sprawa...ale my artyści tak mamy... :). Dlatego też jesteśmy tak pociągający emocjonalnie... wrażliwość przyciąga, jest też szczera...a przecież czego oczekujemy od życia.... ba.... od siebie nawzajem ... :)? Oh... ale sobie pochlebiam, ale co tam - jak się nie ma wyrzutów sumienia i jest się dobrym człowiekiem - to czemu nie :).
Za dużo piszę, za dużo mówię to nie powieść, która ustawicznie we mnie dojrzewa i nad którą pracuję... Mam nadzieję, że uda mi się ją wydać. Będzie dyslektyczna - taka jestem. Jest powieścią, pamiętnikiem, westchnienie i przeżyciem... jest szczerością i prawdą, która wyzwala, nie tylko mnie, ale i tego który ją przeczyta :)...... Może kiedyś się spotkamy jeszcze raz - już nie na blogu, ale w książce... :).

Dosyć tego odbiegania !!!!!! :). Troszkę się rozmarzyłam z okazji swoich URO :). Nie powiem których, bo stara baba ze mnie, wolę zachować młodość. Lubię poudawać. Często opowiadam Zygmuntowi o psychologicznym "systemie nagradzania, który stosuję świadomie, ale nie chce tego robić". Tak to już jest, lubimy się oszukiwać... Ale jak tym czymś jest słodkość :D... GRZESZCIE LUDZIE!!!!!! :).

Wiec dziś po pracy musiałam coś zaserwować rodzinie i pomyślałam, że na szybko podam z kawką tarteletki z banankami (które kocham!!!!!) i bitą śmietaną.... :). Oczywiście wszystko fix :P.




Składniki:
- jeden płat ciasta francuskiego 275 g (na osiem tartaletek)
- 3 banany średniej wielkości
- 3 truskawki
- 3-4 łyżki miodu
- cukier waniliowy do posypania
- 1 jajko
- słodkie kakao dla dzieci

Ciasto pokroić na 8 kawałeczków. Ułożyć na środku przekrojonego na pół banana. Polać łyżeczką, bądź odrobiną miodu (Nie dużo. Ważne żeby nie rozlał się za bardzo po bokach, bo wtedy ciasto na brzegach nie urośnie). Posypać startą czekoladą, kakałkiem tak jak ja to zrobiłam. Posypać cukrem waniliowym - dużoooooo cukru :). Posmarować brzegi roztrzepanym jajkiem (je również posypać cukrem bądź cukrem waniliowym) i włożyć do piekarnika na 25-20 min w temp. 200 st.C.






A potem zrobić szybko - Omomomomomomomom..... :). ciepłe najlepsze z lodami bądź bitą śmietaną -bezcenne :) !! Zachęcam do zrobienia przed samym podaniem, tylko wtedy banany rozpływają się w ustach. Jak troszkę poleżą również są dobre, ale to już nie to samo:). Te z truskawką również są pyszne, miód fajnie łączy się z soczkiem z truskawki i powstaje fajny syropek :).

 Żeby być w niebie - niestety trzeba się troszkę wysilić :)... Przy takich słodkościach z ciasta francuskiego - na szczęście niewiele :).


<3




wtorek, 25 czerwca 2013

Focaccia

To nic innego jak Włoski rodzaj spodu do pizzy. Podawany jako przegryzka w różnej postaci. Na sucho, bądź na mokro - podlewana oliwą z oliwek.

Włoską pizze jadłam. Wiec wiem jaki ma smak. Nie tylko tą na cienkim cieście, ale typową focaccie na grubym cieście. Włosi stworzyli nieco grubszą wersję - dbając o turystów, którzy lubią podjeść :). Stety, niestety, ale miałam okazję w Wenecji popróbować tej, że tak powiem wariacji :).

Składniki mieszałam - jak zawsze na OKO ! No oko to chłop w szpitalu umarł - prawda :)?
Do dziś, trudno jest mi się w pełni wypowiadać, bo jeszcze nigdy nie przekonałam się do swojej kuchennej wagi (o dziwo w końcu ją dostałam. Ale chyba pragnienie jej posiadania było znacznie mocniejsze aniżeli sam fakt korzystania z niej). Hihihihi.. :). Tak już do tego przywykłam, że dostaje ataku paniki, jak mam coś ważyć, mierzyć... Wolę po prostu jednym zamachem wszystko wymieszać :). Różne są efekty, mogę mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie, nawet czasem się obrażam na swoje garnki, talerze, sztućce, widelce i na całą kuchnię :). Olaboga.... !! :) Trwa to czasem tydzień, a reszta w tym czasie głoduje.... - żartowałam :P.  Hehehe... :). Można się śmiać, ale nie co bądź na 2 dni potrafię się obrazić :). Dręcząca mnie od maleńkości perfekcja burzy mi czasem świat kucharzenia.... :).
Mamamija ! Mam nadzieję, że mój Zygo tego nie przeczyta :). W zasadzie słabo czyta... on tylko ogląda. Gdyby mój blog byłby pozbawiony fotografii, dam sobie rękę uciąć, że nawet by tutaj nie zaglądną. W wyłączności, ewentualnie tylko po to żeby zobaczyć jaki jest tytuł posta :). Tak żeby nie było obciachu, jak zapytam czy czyta mojego blogasa :). No wiem , wiem - czyta!!!! Tylko nie ma czasu :) :*. Hihihihih :)

Tak odbiegając, sam sobie ostatnio zrobił piękne zdjęcie swojego dania meksykańskiego i bardzo sam siebie zachwalał :).  A ja dostawałam białej gorączki - bo przecież moje dania są lepsze ! Prawda ? No właśnie :).... Myślę, że te wojny kuchenne nigdy się nie zakończą, boję się tylko tego, że jak ustaną, to będzie już naprawdę źle... i zostanie sama na polu bitwy z łyżką w kieszeni ??? ...i usłyszę to co zawsze - "co dziś na obiad?" :P. O ranyyyy!!!! Będę karmić siebie, jednego malucha, drugiego  i jeszcze Męża, który wiecznie się objada :P. Ojojojojoj.... :)


Co do focaccii. Przetestowałam  2 przepisy a w zasadzie drugi zmodyfikowałam :)

Składniki na foccacie:
- 650 g mąki pszennej (drugim razem dodałam tortowej 450)
- 300 ml wody
-20 g drożdży (tak jest w przepisie - ale ja dałam na moje oko - 20)
- 50 ml oliwy z oliwek
- 1 łyżka cukru
- dałam też trochę soli - około pół łyżeczki (wyczytałam w jednym przepisie, że się dodaję - dałam)
- kilka czarnych oliwek
- zioła


Do ciepłej wody dodać połowę mąki, oliwę z oliwek, sól, cukier i rozmieszać. Oddzielnie rozpuścić w 2-3 łyżeczkach wody drożdże, po czym dodać do składników powyżej i wszystko zagnieść dodając stopniowo resztę mąki.
Przykryć nasze ciasto ścierką i odstawić na 15 min. Ja pozostawiłam na około 35 min.
Po upływie czasu wyrobić je ponownie. Nasmarować oliwą blaszkę i rozprowadzić na niej nasze ciasto. Ma dość lejącą konsystencję, ale powinno spokojnie odchodzić. Najlepiej posmarować ręce odrobiną oliwy z oliwek żeby nam się nie przyklejało do rąk. Po około 20 min. porobić wgłębienia palcem na oliwki. Następnie odstawić ponownie na około godzinę.
Potem ułożyć oliwki, posypać ziołami - bazylią, oregano... i do piekarnika na około 15 min. (240 st.) -20 min. (200st.).

Wychodzi chrupiąca i podawana na ciepło przypomina wręcz prawdziwą Włoską pizze.

Zaleca się podlewanie foccacii oliwą z oliwek, żeby oliwki nie utraciły swojego smaku. Tak też zrobiłam drugim razem. Efekt - jakby nie ten sam chlebek :). Wyrazisty smak ziół i oliwek powalił na kolana. Z tym, że użyłam również innej mąką - tortowej, którą wówczas przesiałam :).  Wychodzi wówczas bardziej mięciutka - maślana... z mocnym smakiem :)

Od tak - mój test również udany :)...



Znalazłam kolejny przepis i następnym razem będę bardziej celebrować swoją foccacie :).... Zasługuje na to ... :)...bo  jest przepyszna :) !!!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kefirkowe placuszki z truskawkami

Znów tak długo mnie nie było... No cóż....
Nie mam ostatnio czasu a i ustawicznie obdarowuje mnie ciotka i babcia... Co mnie nie cieszy, bo np. wczoraj dostałam blok czekoladowy, którym tak się objadłam, że rozbolał mnie brzuch :/.
Ale, ale - nie powiem, przepis świetny i na pewno się nim podzielę w przyszłości :).

Kiedy dzisiaj otworzyłam oczy, od razu pomyślałam o tym "co by tu zjeść ?".  I przed oczyma podskakiwały mi  nieustannie, "figlarnie" słowa mojego Taty, który z emfazą w niedzielne popołudnie powiedział mojej mamie tak: "Korzystaj z każdej truskawki, bo jak narazie to tylko jeden placek był z truskawkami". O rany!!! .. tak mi to utkwiło w pamięci, że pobiegłam od razu do krzaczka po świeżutkie "bejbi truśki" i od razu zdecydowałam się na kefirowe placuszki z maleństwami :).  Dlatego dziś tak prosto - ale smacznie :).

Hehehehe :)

Składniki na około 12 średniej wielkości placuszków:
- 1 niepełna szklanka mąki
- 1 szklanka kefiru
- trochę mleka - żeby rozcieńczyć troszkę ciasto
- cukier waniliowy, bądź laska wanilii
- cukier puder
- 4 łyżeczki cukru (dawałam na oko, próbując ciasto)
- pół łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 jajko
- kilka świeżych truskawek.



Mieszamy wszystkie składniki (ja nie odstawiałam ciasto, po prostu od razu usmażyłam).  Na końcu dodajemy pokrojone w kostkę truskawki.
Polecam po każdym placuszku trochę natłuszczać (ale niewiele) patelnie masełkiem. Ja tak robię w przypadku truskawek w obawie o ich przyklejanie się ;).

Po usmażeniu posypać cukrem pudrem lub wszystkim na co mamy tylko ochotę. Ja zajadałam z odrobiną świeżego dżemiksa mojej mamy :).

Bejbi truśki -  były wyśmienite  :) ! <3


wtorek, 18 czerwca 2013

Fritatta

Dziś skusiłam się na Włoską frittatę :).
Jakoś nieświadomie od pewnego czasu przygotowuję włoskie przysmaki.... i o dziwo jestem w tym lepsza od swojego rywala kuchennego :D.

Lubię wejść do kuchni i zobaczyć jego spojrzenie... :). Czeka i czeka, aż w końcu wypowiem magiczne słowo, którego nie zna. Uwielbiam opowiadać o wyszukanych smakach ich połączeniach i czekać na reakcję swojego Partnera.... ;). Jakie to kochane ;).... Fajnie jest kochać gotować i jednocześnie gotować dla kogoś kogo się kocha... ;). Pamiętam jak kiedyś powiedziałam Zygmuntowi, że zrobię mu "Frittatę". Wszystko zamarło dookoła kiedy użyłam tego ów sformułowania ;). Wielki uśmiech z zapadniętym nosem i wymazaną koszulką z przed śniadania - był bezcenny ;). I widzisz Kochanie... frittata była a Ciebie nie ma :(.... eh....

Wiec nakarmiłam rodzinę... Upał straszny, miała być zupa, ale zażyczył sobie tatuś coś na szybko, coś na lekko i coś niedużego. Otworzyłam lodówkę i padło na jaja ;).


Składniki na frittatę:
- około 8 jaj
- 1 pomidor
- 4-5 małych ziemniaków
-3-4 plasterki jakiejś dobrej szyneczki (ja miałam wędzoną)
- zioła i inne przyprawy wedle uznania
- sól
- pieprz
- mleko + mąka + śmietana - nie koniecznie musisz dodawać (ja dałam)
- 2 garści startego parmezanu


Ziemniaczki podsmażyć na patelni, jak na frykasy :). Odsączyć na papierowym ręczniku z oleju, bądź oliwy. Resztę pięknie pokroić. Jajka roztrzepać przyprawić i zalać ewentualnie dla zagęszczenia i zwiększenia objętości śmietaną roztrzepaną z 1 łyżką mąki i mleka (na oko żeby nie było za gęste).
Pokroić pomidora, szynkę. Wszystkie składniki wsypać i wymieszać z jajkiem.

Wylać na patelnię lekko posmarowaną masłem. I przykryć na chwilę, aż do ścięcia się naszych jajuniów :).
Mi moja troszkę rosła, ze względu na mąkę, ale wierzch nie chciał się ściąć, wiec go troszkę potrzepałam i potrzymałam dość długo pod przykryciem. Dlatego też spół nieco się podpiekł na brązowo. Ale jeżeli komuś nawet tak się zapiecze i przesadzi spokojnie ta skórka odchodzi, wiec można sobie ją darować :).
Drugą część pieczemy dosłownie kilka sekund. (około 5).

Najlepiej odwracać frittatę przykrywając ja pokrywką od garnka.
Znacznie łatwiej robi się ją z mniejszej ilości jaj i cieńszą. Wtedy się łatwiej zapieka i odwraca :).
 I wygląda również piękniej :).
Dlatego też taką wersję polecam. Kiedyś dość często na śniadanie robiłam sobie takie małe zapiekańce z jajkiem. Z biegiem czasu mój apatyt na jajca zmalał :). Ale rodzinie to zawsze zrobię ;).

Polecam również dodawać dużą ilość ziemniaków - jest wtedy smaczniejsza ;).
I obowiązkowo polana fajnym sosem na bazie jogurtu naturalnego lub ketchupu ;).

Moja jajeczkowa zapiekanka leżała na leżaczku w słoneczku i kapała się w nim . Niestety krótko, bo czekałam tym samym na to, aż ją wszamam :).

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Truskawkowa ochłoda

I jestem..... :)
Oh.... umieram ze szczęścia .... :).  Podróż do słonecznej Italii była wręcz jednym z moich celów jakie sobie obrałam w dzieciństwie.


A tak, tak -  mając 16 lat siedziałam kiedyś w samochodzie i czekałam na swojego tatę. Trochę znerwicowana byłam, ale nie pamiętam z jakiego powodu :). Może się troszkę oburzyłam czymś irytującym...;).  Co jak co, ale utkwiła mi wówczas pewna audycja radiowa, której słuchać nie chciałam, byłam na nią wręcz skazana. Skazał mnie Tata - pozostawiający włączone radio w swoim nowym samochodzie, którego (wstyd się przyznać) wyłączyć nie potrafiłam :). Pewna bardzo "szepytława" Pani opowiadała wówczas o  ustawicznych corocznych podtopieniach w Wenecji.  Dodatkowo napomniała jak drogie są wycieczki do Wenecji, co spowodowane jest też tym, iż ceny w tym obłędnym zakątku z roku na rok idą w górę.

I jak to ja - tylko jedno stwierdzenie przyszło mi  w tamtej chwili do głowy - "zapewne tam nie pojadę - a szkoda". W zasadzie byłam dzieckiem, wiec nie wiem czemu od razu skreśliłam tą podróż z listy moich (jak to mówi mój kolega) MISJI :). Patrząc teraz na to wszystko z perspektywy dorosłej kobiety, przyznam z ręką na sercu, że moje stwierdzenie nacechowane było po
 1. Brakiem potencjalnego partnera na całe życie (jedź do Wenecji tylko i wyłącznie z partnerem, którego kochasz - hipotetyczny kandydat na dobrego Męża).
2. Pusty portfel, bądź zakasane rękawy i zaciśnięty pas, który podchodzi aż do gardła i pętelka się zaciska ?. No cóż :P:)....
Zawsze byłam dojrzała.... Eh...;)

Tak na marginesie - przy tej dojrzałości nasunęła mi się teraz pewna książka  Daniela Tammeta  "Urodziłem się pewnego błękitnego dnia". To swego rodzaju pamiętnik, który myślę, że pomoże rozumieć nie jednemu z nas - wiele dziwnych (według niektórych z nas) postaw ludzi, które nie są złe. Po prostu nie każdy funkcjonuje na tym samym poziomie psychicznym. Każdy świat jest ciekawy... inność zawsze nas ciekawiła.... lecz nie wiem dlaczego odrzucamy coś co nam nie pasuje..?. Zamiast pogłębiać tą ciekawość i wyrabiać w sobie wyrozumiałość w stosunku do innych ludzi, my wolimy kręcić głowami i odejść na bok...
Akceptujemy tylko to co jest nam znane i dobre dla nas... Odrzucały resztę.... Wiem, bo walczę z tym każdego dnia... Właśnie z takimi ludźmi, którym się wydaję, że świat wygląda tak jak  ich najbliższe zamknięte i elitarne otoczenie.
Przy okazji pozdrawiam rodziców dzieciaczków z Autyzmem, Aspergerem i zespołem Downa. Wiem ile pracy wkładacie w ich wychowanie i to jest bardzo piękne :).


Wracając.... :). Wenecja wstrząsnęła mnie swoją bajkową scenerią. Moje pragnienie bycia tam wzrosło, jak pooglądałam kiedyś film "Miasto zaginionych dzieci". Morze, kanały, klaustrofobiczne uliczki....  wprawiają w oszołomienie. Do tego gondolierzy, oh <3..... Umierałam ze szczęścia, kiedy zobaczyłam ich w uroczych koszulkach w paski biało - granatowe, biało-czarne, biało -czerwone - OBŁĘD!!!!
Więcej opowiem, w kolejnych postach, przy jedzeniu czegoś Włoskiego. Mam smaka na calzone. Obiecuję, że przygotuję niebawem :).


A dziś upał, który ciężko znieść. Dlatego pomyślałam, że wykorzystam moje podskakujące w lodówce "Truskaweńki" prosto z ogródka :).
Będzie smacznie, SZALENIE szybko i chłodnooooo :)



Składniki na deser z truskawkami:
- 1 galaretka truskawkowa
- 400 ml kefiru
- ok. 30 dag świeżych truskawek

Galaretkę rozpuszczamy w 250 ml wody i czekamy, aż troszkę ostygnie. Po czym mieszamy z kefirem. Wylewamy do naczynia, bądź małych salaterek w dowolnej wielkości. Do środka wkładamy również całe trusakweczki, bądź przecięte na pół, jeśli mamy małe naczynka. I wstawiamy do stężenie do lodówki.
Polecam zjeść od razu, bo po jednym, dwóch dniach deser traci smak  i okrutnie stężeje w lodówce :).
Smakuje jak zamrożony galaretkowy jogurt :).... Fajna spawa na wykorzystanie kefiru :).


Jeśli chcemy go wydostać, to musimy naczynie zanurzyć w gorącej wodzie na kilka minut.
Uważaj na to, żeby woda nie dostała się do naczynia, bo nas deser się rozpuści. Mi troszkę tym razem kapnęło, ale spokojnie - ponownie stężało na talerzyku w lodówce;)

Oomomomomomomom :)!!!


środa, 5 czerwca 2013

Keks cesarski

Dlaczego keks? Przecież nie ma świąt :)...
A bo mi się zachciało...a bo mi tak zapachniało na waszych blogach.... :) A bo, a bo... Chciałam zjeść coś do kawy :). Miał być pyszny placek miętowy, ale to jutro, bo dziś dopiero po zakupach, a do sklepu daleko :)... Tak życie wygląda na łonie natury, jak czegoś brak to niestety, ale trzeba sobie poradzić z tym co się ma :). Wiec miałam tylko tyle i aż tyle, żeby zrobić sobie keksa :)... Nie chciałam oleju, wiec na maśle...

Przepis zaczerpnęłam z bloga - zpiekarnika. Bardzo mi przypadł do gustu, bo nie piekłam nigdy, a oleju nie chciałam - nie nie nie nie i NIE, dlatego postanowiłam przetestować !!!!  Poza tym przepis jest naprawdę ciekawy :). Autorka bardzo ładnie i prosto wszystko przedstawiła - a ja kocham takich ludzi, który potrafią jak najprościej przedstawić swoje kulinarne dzieła :).

Wiec zaczynamy ..... :) !

Skłądniki: (blaszka o wymiarach 25 cm)
-bakalie - u mnie mix - wszystko co miałam w domy, oczywiście na oko dałam. Z 2-3 garście.
- mąka ziemniaczana
- 250 g mąki pszennej
- 200 g cukru (dałam troszkę mniej - teraz żałuję - wolę słodszą. Na przyszłość będę wiedzieć :))
- 1/3 kostki masła
- 4 jajka
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia

Bakali - nie moczyłam, nie miałam czasu, ale można, a nawet płonąć trzeba - z godzinę wcześniej :).
Obtoczyłam je tylko w mące ziemniaczanej - żeby nie opadły :). Ale mi troszkę opadły te cięższe - z pewnością za ciężkie :). No, ale cóż takie sobie wybrałam ....:)

Białka oddzielany od żółtek.
Następnie żółtka ucieramy z cukrem i miękkim masłem. Białka ubijamy na pianę. Kiedy już to uczynimy, to dodajemy 1/3 piany do masy jajecznej i mieszamy. Potem dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, bakalie i mieszając, delikatnie dodajemy resztę piany :).

Naszą blaszkę smarujemy masłem, dno możemy wyłożyć wyciętym papierem do pieczenia i wylewamy naszą masę. Pieczemy przez 45 min. w temp. 180 st.








Mój keksio przed konsumpcją odpoczywał na poddaszu :) :D.

Lasagne z mięsem mielonym

O jejuś... o jeju... !!!
Jak ja dawno tutaj byłam... no niestety, ale nie miałam ostatnio czasu na nic... Trochę pracowałam, tym bardziej, że był koniec miesiąca i nowe przedsięwzięcia w miejscu w którym sobie "popracowuje", że tak powiem tymczasowo :)...
W tym tygodniu też uciekam - Jeeeeeeeeeaaaaa !
To właśnie ten moment na który czekałam tak długo - wyjazd do Włoch :) <3. Troszkę tam pobędę, wiec zanim wrócę... Oh... ale z pewnością się pochwalę :). Widzę, że u was dużo się dzieje :). Muszę was poodwiedzać i to nadrobić :).
Dlatego też powieje troche włoskim jedzeniem i pochwalę się swoją Lazanią :).
Z Lasagne to jest tak, że jednemu wyjdzie ładniej, drugiemu brzydziej, jedna jest bardziej urodziwa, druga zupełnie jak kapeć. Heh... :). Ale zawsze jest - przepysznaaaaaaaaa :). To połączenie moich ukochanych sosów wpędza mnie w oszołomienie. Zresztą mojego Żrebuszka (Zygmunta) także :). Jego chyba nawet bardziej, bo mi ostatnio cało blaszkę zjadł. Fakt faktem, miałam trosze za mało mięsa mielonego, co nie ukrywa faktu, że makaronu było DUŻOOOOO!!!!!!. No  ale.... :D.


Składniki:
- makaron lazagna (500g)
- mięso mielone  500 g na większe naczynie żaroodporne (ja miałam około 360 g - na małą blasze na 2  porcje w zupełności wystarczy)
- 1 cebula
- 3-4 ząbki czosnku
- 2-3 łyżki koncentratu pomidorowego
- pieprz
- sól
- pół łyżeczki mielonego chili
- zioła : bazylia, oregano, zioła prowansalskiej, bądź przyprawa do pizzy - zawiera wszystkie składniki
- pomidory - u mnie gotowy sos robiony ze swoich pomidorów (a raczej Teścia:) - zawsze pyszne)
- starty ser (daję na oko. Tym razem dałam tylko na wierzch, bo mi się akurat skończył:))


Najpierw smażymy na maśle cebulkę, pokrojony w kostkę czosnek, aż do momentu zarumienienia się. Następnie dodajemy mięso mielone i smażymy do momentu, aż zmieni kolor.
Potem dodajemy pomidory, lub gotowy sos, koncentrat pomidorowy i  przyprawy. Czekamy aż odparuje i gdy sos będzie gęsty to dodajemy sól, pieprz i odstawiamy.

Następnie przygotowujemy BESZAMEL.
 Przepis na sos  znajdziesz  - tutaj !!!

Naczynie żaroodporne smarujemy oliwą z oliwek i układamy na sam spół - płaty makaronu (wcześniej odgotowujemy go chwilę na wodzie - 3 minuty. Polecam gotować po 3, lub 4 płaty, tyle ile nam zajmuję jedna warstwa naczynia i od razu układać w naczyniu). następnie warstwa farszu i warstwa beszamelu itp itd.
Aż dojdziemy do końca (ilość płatów i farszu wedle uznania, jeśli mamy więcej farszu to robimy większą piramidę). Ostatnia warstwa powinna zawierać farsz, beszamel i starty na górze ser. Całą góra powinna się pięknie zapiec :).  Piec w te. 180 st. przez około 30 min.

Polecam również posypywanie startym serem (najlepiej parmezanem) warstwy środkowe beszamelu i wierzch. Wtedy pięknie nam się wszystko połączy :). W zasadzie nie wiem czemu tego nie zrobiłam jestem w posiadaniu parmezanu - eh zapomniałam :)


I tak było smacznie :) !