środa, 30 października 2013

Mus czekoladowy

Witajcie :)


u mnie rozpadało się na dobre :). Zimno, smutno, ciepła jesień gdzieś się schowała.
Dzisiejszej nocy miałam wspaniały sen. Widziałam w nim puszystą czekoladową masę, polaną bitą śmietaną, którą się zajadałam bez końca. Kiedy otworzyłam oczy myślałam nadal, że w ustach mam smak niebiańskiego mleczka.  Eh...- pomyślałam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że deseru nie ma, słońce uciekło  i generalnie plucha na całego :).

Pobiegłam szybko do kuchni i zrobiłam z myślą, że zjem po obiedzie. I zjadłam pyszny mus czekoladowy.  Jeden z klasyków kuchni francuskiej w której nie tak całkiem dawno się zakochałam :).

To jak robimy ? :)















Składniki 
(na naczynie mieszczące łącznie około 480 ml):
- 130 g czekolady gorzkiej
( z dużą zawartością kakao)
- 85 ml dobrej i mocnej kawy
- 2 jajka
- 1,5 - 2 łyżki cukru pudru







Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej (uważając przy tym żeby spódu  mieseczki nie dodtykał gotującej się wody). Kawę zaparzamy (ja zrobiłam mocną kawę rozpuszczalną z 1 czubatej łyżeczki) i dodajemy do rozpuszczającej się czekolady. Mieszamy do momentu całkowitego rozpuszczenia się czekolady. Następnie ostudzamy ją, po czym  dodajemy żółtka i dokładnie wszystko mieszamy.


Białka ubijamy na sztywno, tak jak na bezę, ma być sztywna i błyszcząca. Cukier dodajemy wówczas kiedy będzie dość sztywna.

Następnie dodajemy połowę białka do naszej czekolady, dokładnie mieszamy. I na koniec reszta białka, które mieszamy już delikatnie, żeby zachować puszystość deseru.

Wstawiamy do lodówki na około 40 - 60 min., najlepiej do 2 h.
Dekorujmemy bitą śmietaną, posypujemy startą czekoladą  i delektujemy się - obowiązkowo :) !

wtorek, 29 października 2013

Piekielne jajko w sosie pomidorowym

Witajcie Kochani :)

nie było mnie długo, ponieważ ostatni weekend spędziłam w Warszawie. A do Wawy mam daleko, wiec dopiero dzisiaj się trochę ogarnełam i wziełam się za gotowanie.
Ale szybkie, gdyż mam w tym tygodiu zawrót głowy :). Ale to nic... Zanim dzisiaj wyruszyłam w drogę na obiad zamarzyło mi się jak zawsze - jajco :).
Nie zdążyłabym nic innego przygotować tak na szybko w 5 min.  Zjadłam dzisiaj szybko, prosto a nawet rzekłabym wytrawnie :).

Jajko posadzone w sosie pomidorowym - na świeżo przygotowane, z aromatycznymi ziołami, parmezanem. Niczym danie z piekła rodem, a takie wyśmienite :).

Dodam jeszcze, że robione na małej patelni, którą dostałam od serca.
Od swojej Teściowej, dlatego też to szczególna jej celebracja w mojej kuchni :).
Wprost mnie ukrzekła i jak ją zobaczyłam to od razu wiedziałam co będę w niej jeść i smażyć :).






Składniki na 1-2 porcje (mała patelnia o śr. ok. 10 cm)
- 1 duży pomidor, lub 2 małe
- 1 duży ząbek czosnku
- przyprawy: sól, pieprz, zioła pranwasalskie, bazylia (dodaję również przyprawy do pizzy)
- 1 jajko
- 1 łyżeczka koncentratu pomidorowego
- starty parmezan

Najpierw robimy sos. Sparzamy nasze pomidory i ściągami z nich skórkę. Następnie kroimy w kostkę i podduszamy na patelni. Czekamy aż zmiękną i troszkę odparują, po czym przyprawiamy je. Dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, popostałe przyprawy, łyżeczkę koncentratu. Odparowujemy od odpowiedniej dla nas konsystencji, ja wole nieco gęstszy.

Sos - radzę robić na oddzielnej patelni, bądź garnku. A po jego zrobieniu przekładamy do patelni w jakiej będziemy go podawać wraz z jajkami. A to dlatego, że podczas odparowywania  bulgocze i bardzo mocno zabrudzi nam jej krąwedzie, a to nie wygląda estetycznie :). 

Następine wbijamy jajko i posypujemy je ziołami oraz startym parmezanem. Przykrywamy przykrywką i czekamy 3 min. do delikatnego ścięcia się jajka.
Szybko zdejmujemy i jemy z bułką, namaczając ją w pysznym sosie i degustując się tym okrutnie obłędnym smakiem :).
Uwierzcie mi - jadłam wczoraj na kolacji i dzisiaj na obiad :). Czasem nie potrafię się oprzeć :).

Chciałabym również obiecać pewnemu człowiekowi, że jak do mnie przyjedzie - to obowiązkowo dostanie takie jajco :). - OBIECUJĘ :) ! :*


czwartek, 24 października 2013

Ravioli z serem i śliwką. Podane z kaki i orzechami włoskimi

Kochani,


dzisiaj coś twórczego i mojego autorstwa :). Do tego genialnego i być może jesiennego :). A to za sprawą orzechów, które pozbierałam niedawno ze swojego drzewa. A to kaki, które pojawia się w naszych sklepach jesienną porą.
U mnie dzisiaj pada, zdjęcia nie wyyszły mi rewelacyjnie, a szkoda, bo jedzienie warte zachodu.
Co ja mówię wartę wszystkiego !

Co do owocu. Inna nazwa kaki to persymona lub szaron. Owoce te rosną w Chinach i Japonii, ale uprawiane równieżw Europie, Koreii, USA i Azji. Większość osób mówi, że są podobne do pomidora, być może. Mają twardą skórkę, ale w środku są soczyste, a dojrzałe rozpływają się w ustach. Mi osobiście ten owoc smakuję jak połączenie arbuza, melona z figą. Wiem, że niektórym kojarzy się ze smakiem orzecha. No ciekawe... być może wszystko zależy od tego w jakim stadium jest owoc. W każdym bądź razie w temp. pokojowej bardzo szybko dojrzewa - 2-3 dni. To wyjątkowy egzotyczny owoc,  delikatny w smaku, ale słodki.
Ma dużo witamin, mi. A i C, karoteny, żelazo, potas, fosfor, wapń. Cudowna mieszanka :).




Składniki na ciasto (8 dużych ravioli, bądź około 16 małych. Nie wykorzystałam w całości ciasta, więc podaję w przybliżeniu):
-  około 500 g mąki
- 1 jajko
- szczypta soli
- niepełna szklanka ciepłej wody


Farsz:
- szpinak mrożony- około 6 kosteczek
- pół kostki sera twarogowego wymieszanego ze śmietaną, pieprzem, solą i koperkiem bądź natką pietruszki
- kilka suszonych śliwek kalifornijskich (ja dodawałam do każdego pierożka po pół śliwki)
- 2-3 ząbki czosnku


Dodatkowo:
- kilka orzechów włoskich
- 1 owoc kaki
- około 1/3 masła

Z podanych składników zagniatamy ciasto. W razie potrzeby jeśli ciasto jest za rzadkie, dodajemy mąki.
Zawijamy ciasto w folię i wkładamy do lodówki na około 30 min.

W tym czasie przygotowujemy nasz farsz.
Rozmrażamy na patelni szpinak, po czym dodajemy do niego czonek przeciśnięty przez praskę. Kiedy ostygnie dodajemy do niego ser wymieszany wcześniej ze składnikami powyżej.

Wyjmujemy ciasto rozwałkowujemy je cieniutko, nakładamy w pewnym odstępach nasz farsz (do połowy ciasta), na środek układamy śliwkę i przykrywamy wszystko pozostałą częścią ciasta.  Wycinamy radełkiem lub szklanką okręgi, kwadraty itp.
Moje wyszły pulchne i na grubym cieście. Miałam dziś problem, ponieważ moje ciasto bardzo mi się napowietrzało :). Eh.. nie mam jakoś zdolności do klejenia, ale myślę, że to kwestia czasu :).

Masło rozpuszczamy i pozwalamy mu zaskwierczeć. Odstawiamy po czym zbieramy z wierzchu jego biały nalot. Kaki ubieramy i kroimi w kosteczkę, rozgniatamy również orzecha i także go obieramy.

Nasze pierożki polewamy klarowanym masłem,  posypujemy orzechami i kaki :).
I wcinamy. Gwarantuję prawdziwą ucztę  :).


środa, 23 października 2013

Tort makaronowy z wędzonym serem

Witajcie :)


dzisiaj u mnie czyszczenie lodówki a w niej... makaron ! Jakaś taka resztka pozostawiona przez kogoś na paswe losu :).
Pomyślałam, że dogutuję jeszcze trochę i w końcu skuszę się na ten wspaniały tort makaronowy :). Nurtowało mnie jak może smakować :). Widziałam kiedyś na wielu blogach... ale nie chciałam robić z rurkami, muszelkami czy włoskim spaghetti. Chciałam czegoś innego - polskiego :) !.
Takie też makarony posiadam w swojej kuchennej szafeczce. Wykorzystałam makaron Lubella, ten który raczej nadaje się do zup. Ma delikatny smak, a ja pragnełam czegoś lekkiego i mało zatykającego :).
Udało się - powstał tort, na bazie standardowej, bo i beszamel i sos pomidorowy z mięskiem.
Ale smak - zupełni inny :). Delikatnym rozpływający się w ustach z dodatkiem wędzonego sera, który to z beszamelem spisuje się wzorowo - po prostu swego rodzaju  mistrzostwo :).














Składniki:
 - 1 opakowanie makaronu Lubella - nitki
- mięso mielone - około 30 dag
- 1 duża cebula
- sos pomidorowy domowej roboty, badź gotowy (ja robie je samodzielnie i wekuje. Post na ten temat niebawem.)
- 3-4 ząbki czosnku
- przyprawy: sól, pieprz, bazylia itp.
- 5 plasterków wędzonego sera (polecam więcej !)
- 1 plasterek pomidorka
- garść kukurydzy
- ewentualnie 2-3 łyżeczki dobrego koncetratu pomidorowego - polecam pudliszki

Przepis na sos beszamelowy znajdziesz - TUTAJ.


Zaczynamy od przygotowania mięska.

Na patelni topimy masło i podduszamy na nim pokrojoną w kostkę cebulę i przeciśnięty przez praskę czosnek.
Następnie dodajemy mięsko i dusimy ok. 15 min. aż nam się dobrze podsmaży. Po czym przyprawiamy i dodajemy sos pomidorowy.  Doprawiamy koncentratem, odparowujemy troszkę nasz sos i dusimy jeszcze chwilę. Odstawiamy  i czekamy aż ostygnie.

Międzyczasie gotujemy nasz makaron, ok. 3 min. w osolonej wodzie, odcedzamy i wykładamy 1 część na spół naszej tortownicy wysmarowanej masłem bądź margaryną.

Na to wykładamy nasze mięsko. Następnie kolejna warstwa makaronu i wszystko zalewamy przygotowanym sosem beszamelowym. Na wierz układamy plasterki serka, pomidora i odrobinę kukurydzy.

Pieczemy w 190 st. C przez ok. 30 min.
Nie zdejmuj formy od razu, bo makaron  powychodzi bokami.  Jeśli zależy nam na wyglądzie naszego torcika, to radzę poczekać aż tort całkowicie ostygnie :).  Ja nie wytrzymałam, byłam dość głodna :).


Zapraszam na kawałeczek !  Koniecznie ten z wędzonym serkiem :)

wtorek, 22 października 2013

Tarta z opieńkami miodowymi/lekcja grzybobrania

Dzisiaj

jest tak cudownie, że można niemalże kąpać się w ciepłym jesiennym słoneczku :).
Aż trudno uwierzyć, że mamy w ten  wtorek taką cudaśną pogodę.

O czym wam dzisiaj opowiem i czego was nauczę... A mianowicie, będzie to krótka lekcja grzybobrania ogorodowego :). Troszkę śmiesznie to nazwałam, ale niech tak też będzie :).

Od pewnego czasu w moim ogrodzie narastały opieńki.
Wszystkim umkneła ich obecność w naszym ogrodzie, wiec wiekszość przerosła i że tak powiem, wybujała :).
Dlatego też dzisiaj szybko pobiegłam i ściełam ostatnie najlepsze egzemplarze.
Spokojnie, zajadam się nimi już od dzieciństwa i jeszcze nigdy nic mi się nie stało, wiec jadalne :).
Mój tata bardzo dobrze się zna na grzybach i wierzę we wszystko co powie na ich temat.
Najlepsze są te małe, można z nich wydobyć fantastyczny smak. Te większe i przerośnięte również są dobre, ale nie ma to jak świerzy mały grzybek :). Te całkiem stare, brązowe i czerniejące - nie nadają się do jedzenia, nie są tak smaczne. Niestety nie zrobię wam zdjęcia, bo za późno się zorientowałam, że jestem w ich posiadaniu. A szkoda.

Jadalne są opieńki miodowe, te rosnące w lesie są trujące. Dlatego tak wiele osób ma awersje w stosunku do tych grzybków z rzedu pieczarkowców. Dlatego też smakują troszkę jak pieczarka. Surowe, niedogotowane - mogą być trujące, dlatego zaleca się je najpierw odgotować ok. 5 min, a potem poddać dalszej obróbce. Mój tata w większości je sparza i tyle.  Posiadają charakterystyczny pierścień, rosną w gromadach, najczęsciej od września do listopada. Zaleca się jednak spożywanie ich młodych kapeluszy :). Można je również spotkać na drewnie, korzeniach drzew, w parkach.  Mają miodowy, żółtawy kolor przechodząc w późniejszym etapie w czerwonobrązowy, ciemnobrązowy kolor.


Składniki na ciasto 
(średnica ok 27-30 cm. Ja miałam 24 cm):
- 1 szklana mąki
- 70 g masła
- 1 jajko
- 1 łyżka wody
- szczypta soli





Farsz:
- około 300 g świerzych opieńków (mogą to być pieczarki, jeśli boimy się innych grzybków)
- 1 duża cebula
- masło - do duszenia i do wysmarowania formy
- pół szklanki gęstej śmietany (100 ml), ja wolałam tą 12%
- 1 jajko
- starty ser - dodałam wedle uznania na oko
- sól, pieprz
- szczypiorek lub inna ulubiona zielenina do posypania wierzchu



Masło zimne wyciągamy z lodówki, kroimy do miski w drobne kawałki, dodajemy mąkę, jajko, wodę i zagniatamy ciasto. Po czym wstawiamy do lodówki na ok 30 min.

W tym czasie przygotowujemy nasze grzyby. Polecam odgotować je chwilkę w wodzie z solą.
Następnie pokroić wraz z cebulą i dusić na maślę. Posypać solą na samym początku żeby wydobyć ich smak.

Po 30 min. wyciągamy nasze ciasto, rozwałkowujemy je i wyklejamy nim formę do pieczenia wysmarowaną masłem. Następnie szybko wkładamy do lodówki na ok. 5 min. Wyjmujemy nakłuwamy spód widelcem, wykładamy na to papier do pieczenia i obciążamy fasolą.
Podpiekamy spód 20-25 min., w przypadku grubszego ciasta i formy o średnicy 24 cm, znacznie dłużej ok. 30-35 min.  Po 15 min. zdejmujemy obciążenie i smarujemy nasze ciasto białkiem.  Pieczemy w tem. 180 st. C.

Po upieczeniu ciasta, wykładamy na nie nasze grzyby. I polewamy jajkiem rozbełtanym ze śmietaną, serem i przyprawamy. Posypujemy szczypiorkiem i wstawiamy do piekarnika na 20 min.

I nasza typowo jesienna tarta gotowa :).
Wybaczcie mi, że nie pokazałam wam jak wygląda od wewnątrz. Niestety po zrobieniu zdjęcia i ostygnięciu znikneła od razu :(.

poniedziałek, 21 października 2013

Jajko po benedyktyńsku z sosem holenderskim

Witajcie Kochani po weekendzie :),

u mnie w tym czasie dużo się działo. Nie myślałam nawet o gotowaniu, ale kiedy nadszedł cieżki poniedziałek pomyślałam o wytwornej kolacji:). 
Szkoda, że sama sobie serwuję takie cudowne i aromatyczne kolacyjki, ale cóż... może kiedyś to się zmieni i mó Zygmunt poda mi takie jajko na śniadanie, a najlepiej zrobionego przez siebie croissanta.

Taka moja dygresja - pytał mnie ostatnio jak się je robi :). Kiedy mu opowiedziałam zaczął chyba żałować tego co zrobił :). Ale Kochanie... nie pogardziłabym :D.

Dziś opowiem o swoich  przygodach z sosem holenderskim i jajkiem w koszulce :).


Nie powiem, że jajko w koszulce wyszło mi za pierwszym razem, bo bym skłamała, ale za drugim owszem :). 
Czy to jest trudne ? Myślę, że nie chodź często słyszę, że to lada wyzwanie i wymaga wyuczonej wprawy.  Być może, zdolności manualne odgrywają tutaj swego rodzaju pewną rolę :). Heh.. czyli na to wychodzi, że jeśli masz słabe zdolności manualne to z jajkiem będzie cieżko :). Być może... jak to mawiał mój "cudowny" promotor :).
Ale naprawdę zachęcam, bo wychodzi jeśli dobrze przeczytamy przepis i skupimy się na ważnych uwagach. 


Co do sosu ? Są różne przepisy. Wiem, że Michel Roux w swojej książce "Eggs" podaje fajne wariacje i rady dotyczące tego sosu. 
Nie sądzę też, że wszyscy lubują się w tym sosie. Na bazie cytryny, której to wiekszość osób w tak podany sposób nie znosi. Ale królewskie śniadanie można zjeść przynajmiej raz w życiu. Zachęcam :). Nie będzie czego żałować.

Niemniej jednak, mam teraz przed oczyma obraz pewnego delikwenta, który powiedział mi kiedyś, że "te wszystkie wytworne dania są niezjadalne". Heh... Poqiwm tylko tyle -  nie kierujcie się proszę słowami ludzi, którzy w swoim życiu skupiają się w wyłączności na kuchni polskiej :). Zezłościły mnie te słowa :). Ja nie popuszczam w sprawach kulinarnych. Bo jestem wariatką gastronomiczną ! Czasem potrafiłam zniszczyć wiele jaj...  mąki... dużo rzeczy, żeby wyszło mi wszystko tak jak ma być... Takie słowa skierowane w moją stronę - mocno godzą.
Pewne rzeczy to klasyki... żeby oceniać trzeba też poznawać, smakować i mieć rozeznanie, bez tego nie radzę nawet wchodzić w tematy kulinarne :).







Składniki:

- 1 całe jajko (świeże, polecam z własnego chowu. Ja takie posiadam, ale jakoś w moje ręce wpadło jajko sklepowe. Istnie pomarańczkowe. No cóż..Jakoś je zjadłam:))
- liść sałaty, rukola itp.
- dobra szynka - polecam parmeńską (nie byłam w posiadaniu, dlatego dałam taka jaką miałam w lodówce)
- 1 bułka, kromka chleba zapieczone na chrupko w piekarniku 

Na sos holenderski (na  około 2 porcje):
- 2 żółtka 
- 2 łyżki masła (zawartość tłuszczu 82% - koniecznie jeśli klarujemy)
- sok z połowy cytryny (polecam 1/3)
- sól
- biały pieprz


Zagotwujemy wodę doprowadzając do lekkiego wrzenia. Dodajemy 2 łyżki octu, mieszamy i zmniejszamy ogień.
Jajko wbijamy do małej miseczkie, polecam małą filiżankę.  Jajko lepiej żeby było świeże, wtedy będzie się lepiej z nim pracowało i dobrze się zetnie :). 
Mieszamy łyżką wodę od zewnątrz do wewnątrz tworząc wir. Po czym delikatnie wlewamy nasze jajko w sam środek wiru. Nie mieszamy chwilę, możemy dopiero kiedy jajko przestanie wirować.
Następnie łyżką delikatnie zagarniamy białko  (tworząc okrąg)- tak żeby ładnie obwlekło żółtko. 

Gotujemy 3 min., max 4. Jajko po benedyktyńsku to jajko które w środku jest płynne. Doprowadzamy tylko do ścięcia się białka. 

Po 3 minutach wyjmujemy nasze jajko łyżką cedzakową i wrzucamy do zimnej wody jeśli chcemy miedzyczasie przygotwać sos i zachować jajko ciepłe. Jak już przygotujemy sos, nasze jajco wskakuje z powortem do wrzątku. Chwilę podrzewamy je, wyjmujemy i nakładamy na naszą grzankę.

Do garnka wlewamy wodę i lekko ją zagotowujemy - na małm ogniu. Jeśli będzie zbyt mocno parować, to nasz sos może nie wyjść. Polecam robić wszystko na spokojnie, wtedy wszystko wyjdzie.

Na to kładziemy miskę z naszymi 2 żółtkami i  ubijamy je, stopniowo ! dodając cytryny. Ubijamy do momentu, aż nasze żółtka będą mały puszystą konsystencję i zmienią kolor na bardziej jasny. 

Miedzyczasie rozpuszczamy masło, doprowadzamy do lekkiego wrzenia.
Odstawiamy i po chwili zbieramy z wierzchu biały nalot (klarujemy nasze masło, chodź nie jest to konieczne. Pozbywamy się białka i dodatkowych innych substancji. Pozostaje w efekcie czysty tłuszcz i delikatny smak, co w tym sosie jest niezbędne).  Masło nie ma być wrzące, ale lekko gorący.

Ubijamy nasze jajko cały czas (na parze) i dodajemy po trochę naszego masła. Ciągle mieszamy, aż do ostatniej kropli.
Na końcu doprawiamy solą, pieprzem - białym.
Sos ma mieć konsystencje gęstej śmietany.


To była wprawdziwa królewska uczta :).


piątek, 18 października 2013

Jabłko w sosie waniliowym

Tak jesiennie... tak spokojnie... tak przyjemnie :).
W taki czas jak ten, tylko piszę i czytam... oraz piję dużo kawy :).
Chodź ostatnio czuję się, jak matka  nastolatków i babka pierwszego wnuka.
Eh.... Chyba się uśmiechnę, bo tak należy i tak przystało przyzwoitemu człowiekowi :). Zaczesze grzywkę (chyba zawszę będę ją mieć, bo bez niej każdy się śmieję i fakt - wyglądam wtedy jak młody meżczyzna:)), odetchnę sobię jak moja "niby" wnuczka po jedzeniu i powiem sobie "będzie dobrze"!.

Casem czuję się niczym bohaterka "Amelii".  Dookoła otaczają mnie dziwni ludzie, patrząc na nich nie wiem czy się śmiacz, czy płakać.  W tym wszystkim najgorsze jest to, że do tych osób należą bliskie mi osoby.
Hm...

Przez te wszystkie lata jakie żyję, nauczyłam się wyrozumiałości do ludzi, ale czasem po prostu nie wytrzymuję i wybucham z emfazą.  Taka moja natura. Jestem nieśmiała, spokojna, jestem też artystką dlatego postrzegam świat zupełnie inaczej niż inni ludzie. Lubię żyć z dala, ale blisko. Wiem, że to trudne do zrozumnienia przez standardowego ekstrawertyka, którego rozpiera energia i chęć czerpania sił z kontaktów z innimi. Ja też je kocham, ja również uwielbiam ludzi. Ale moja wrażliwość sprawia, iż dostrzegam rzeczy, które przez wielu ludzi nie zostaną zauważone. Dlatego tak cieżko czasem żyć. Coś co dla kogoś wydaję się błache, dla mnie jest czymś ważnym.

Ah...te emocje. Kocham je, bo dzięki nim mogę pisać.  Doświdczenia uczą, są doskonałym materiałem na genialną prozę. Czytam właśnie książkę pt. Pewnego dnia Emily Gryffin. Dość fajna relacja: matka porzucająca -córka, która odnalazła.  Nadchodzą zimne dni i sądzę, że wy również będziecie mieć więcej czasu na coś do pochuchy, a może nocnej kawusi :).

W takie dni jak ten, kiedy siędzę przy oczku wodnym, w miejscu przeznaczonym na grilowanie, kłębią się w mojej głowie poplątane myśli... Moje życie jest dość problematyczne, gdyż wsiąkam jak gąbka wszystkie ewmocje jakie czasem wylewają na mnie ludzie.
Potrzebuję dużo czasu, żeby się do czegoś przyzwyczaić, oswoić się z pewnymi faktami... dostrzegam, że im jestem starsza, tym łatwiej.

Świat artystów jest trudny, ale niesamowice ciekawy :).
Artysta zawsze ma dużo do powiedzenia, interesuję się człowiekiem i jego umysłem, potrafi wiele skonstruować, ale też cieżko mu czasem żyć w zwykłym szarym życiu...
Mnie ono przytłacza... ta nagonka i słowa innych ludzi, którzy ustawicznie mi mówią, że powinnam być kimś innym... To nie koncert życzeń i nie każdy będzie robić to, co robią inni ludzie. Trzeba znać swoje miejsce. Mieć swoją własną  hierarchię. No... ale za dużo tego gadania, jabłko stygnie, a cieplutkie najlepsze :)....











Składniki na 1 porcję:
- 1 małe jabłko
- 1-2 śliwki kalifornijskie
- 3-4 łyżki płatków owsianych
- 1 łyżka miodu
- troszkę suszonej żurawiny


Sos:
- laska wanili lub cukier waniliowy (ja dałam cukier, bo nie miałam wanili. Można też dodać cukier puder, ale wtedy smakuję bardziej jak budyń)
- 1,5 szklanki mleka
- 3 łyżki cukru
- 1,5 łyżki mąki ziemniaczanej
- 1 żółtko


Jabłko myjemy i odcinamy jego niewielką górną część. Następnie wydrążamy i nakuwamy w kilku miejscach, żeby nie pękło podczas pieczenia.
Miód mieszamy z płatkami, dodajemy pozostałe składniki - mieszamy i nakładamy nasz farsz do wnętrza jabłka.
Jabłko układam na folii spożywczej i zwijam brzegi w razie wycieków :).
Wkładamy do piekarnika na około 30-40 min w temp. 180 st.C.

Zagotowujemy cześć mleka z cukrami (laską wanili). Drugą cześć łączymy z żółtkiem, mąką i dobrze wszystko mieszamy. Gdy mleko zacznie się gotować - wlewamy drugą część mieszanki, powoli ciągle mieszając. Zagotowujemy i gotowe :) !

Jeżeli wolisz rzadszy sos - to rozcieńczasz go mlekiem :).
Posypujesz cynamonem i można wcinać.

Słuchałam dziś muzyki do filmu "Amelia", może dlatego dzisiaj tyle u mnie  fantazju!

środa, 16 października 2013

Krokiety z kapusty pekińskiej

Witajcie :)


mamy piękną jesień :). Aż chcę się pobiegać jak dawniej... po kolorowym dywanie usłanym liśćmi :).
Jesienne dni zmuszają chcąc nie chcąc do chwili zadumy... to taki czas, a bynajmiej dla mnie  - takiego wewnętrzego ukojenia, nostalgicznych westchnień niosących pasmo wspomnień i te potrawy - istne jesienne fantazje :).
Od dziecka w moim rodzinnym domy było tak, że pewne dania były ściśle przypisane do odpowiednich pór roku.  Chyba tak zostało, chodź to dzięki temu, iż to właśnie ja podtrzymują tą swego rodzaju tradycję :).
Mój tata z kole robi to na co ma ochotę w danym momencie. Moja mama nie znosi gotować. Brat - nie gotuję.  Meżczyzna mojego życia - lubi, kocha, gotuje ale tylko weekendami.
Wiec zostałam sama z tym całym tabunem kuchennym  :).

Czasem jest cieżko, bynajmiej dziś... Trochę się umęczyłam... morodowałam wręcz z panierowaniem, którego (przyznam się otwracie) nie znoszę. To sklejanie, obtaczanie i misterna walka o to ażeby wszystko ładnie wyglądało, pięknie się zapiekło i co jak co - przede wszystkim nie rozpadło się !
Eh... :) eh....:).... może gdybym robiła krokiety częściej, tak jak babcia. Dziś mi przyszła do głowy tylko jedna myśl - NEWER ! :)
Hehehehe :). Ale mi przeszło, nie zniechęcajcie się moimi słowami. Myślę, że z krokietami tak już jest. Trzeba trochę wprawy i gotowe :).  Niemniej jednak - zchodzi trochę, więcej zabawy niż jedzienia :). Ale ja się najadam bardzo takimi dwoma, pieczonymi na grubym cieście.
Sztuką jest dobrze przygotwać kapustę pekińską, wiec zaczynamy Kochani :).

Składniki na około 13 naleśników:
- 1 litr mleka
- sól
- 1 jajko
- około 3-4 szklanki mąki 
- 1 szklanka wody
- 2 łyżki cukru (nie koniecznie ja dodaję do smaku)

Na farsz:
- pieczarki - dodaje na oko
- 1 cebula
-  główka kapusty pekińskiej
- pieprz ziołowy
- trochę wegety do smaku
- 1 łyżka oleju bądź oliwy 
- 1 ząbek czosnku - rozgnieciony, po czym pokrojony w kostkę
- ser żółty - na oko do wymieszania z farszem 


Do panierowania:
- 2 jajka
- bułka tarta
- margaryna 

Wszystkie składniki na cisto mieszamy i zaczynamy smażyć nasze naleśniki.
Papier kuchenny namaczamy w maśle i przecieramy nim patelnie po każdym naleśniku. Chodzi o to żeby patelnie była jedynie lekko nawilżona. I smażymy do ostatniego naleśniczka :).

Międzyczasie przygotowujemy farsz.
Uwaga ! - rozpuszczamy margarynę i posypujemy ją odrobiną soli.
Kroimi cebuję, pieczarki i na maśle, margarynie dusimy wszystko na patelni. Pieczarki kroimy grubo żeby zachować ich smak. Dopiero po podduszeniu kroimy je w drobną kostkę.

W tym samym czasie....kroimy naszą kapustę, dość niedbale. Dodajemy na dno naszego baniaka margarynę, sól i dusimy naszą kapustę około 15 min. Po tym czasie zdejmujemy z ognia, wystudzamy.
Po ostygnięciu kriomy ją drobniutko. To samo robimy z pieczarkami i cebulą. Nastepnie na patlenie wsypujemy obie nasze mieszanki. Dodajemy łyżkę oliwy, przyprawy, czosnek i chwilkę dusimy. Zdejmujemy z ognia i czekamy aż przestygnie.
Po tym czasie dodajemy starty ser. Mieszamy i nasz farsz gotowy :).

Nakładamy po 3 łyżki farszu na każdego naleśniczka i zawijamy.
Następnie panierowanie - moczymy naleśnika w jajku, obtaczamy w bułce tartej i smażymy w nie dużej ilości margaryny.
Nie smażę na oleju - bo bardzo wsiąka. Tylko raz w roku jadam krokiety, ze względu na te kalorię i czas :).
Ale raz w roku - polecam każdemu :).

Smacznego wieczorku :) !

Ps. A jak wam wychodzą krokiety ? :) Misterne boje or szybkie rachu ciachu ? :)

wtorek, 15 października 2013

Pizza bez drożdży, na mlecznym spodzie wg Nigelli Lawson

Dziś na obiad tak inaczej, trochę jak za dobrych dawnych lat, ale .... :).
Miało to być jajko - zwykłe na twardo, bądź w koszulce, omlet, jajeczniczka... a może frittata ?
Zapragnełam udowodnić pewnemu Panu, że można dietetycznie, że można też smacznie .... zjeść pizze :).
Taką bez drożdży, trochę inna, ale tak sytą, że wystarczy 1 kwałeczek i czujesz, że już nie możesz :). Oh nie... Ale zadowolenie i ten smak pozostaję.
Dziś przepis na pizze inaczej :)... Przepis pochodzi z książki Nigelli Lawson Kuchnia. Przepisy z serca domu. 
Serdecznie polecam, kiedy zrobiłam pierwszy raz - zakochałam się. Nawet jeśli trochę mocniej (tak jak ja dzisiaj) potrzymasz swój spód do pizzy dłużej w piekarniku i będzie brązowiutkie, to i tak będzie smakowało tak samo :). Nawet lepiej - bo dobrze się zapiecze w środku :). Dlatego u mnie wygląda na dość solidnie spieczone.



Składniki (na okrągłe naczynie o średnicy  20 cm.  Jak użyłam kwadratowego o średnicy około 26 cm)
- 1 jajko
- 100 g mąki
- 250 ml mleka
- sól do smaku
- 100 g sera - w przepisie cheddar ja dałam zwykły ser (50 g do spodu, 50 do posypania po wierzchu. Ja dodałam 50 g z czego 25 do spodu i 25 do posypania. Wolałam spożyć mniej kalorii)


Dodatkowo:
- 3-4 czarne oliwki
- 4 plastry dobrej szynki
- 2 plastry pomidora
- 1 mała cebula
- masło do wysmarowania formy
- ulubione przyprawy: u mnie bazylia, tymianek

Naczynie żarodporne, bądź formę wysmarować masłem.
Jajko połączyć z mąką, solą i mlekiem. Wszystko dokładnie zmiksować.
Wylać masę na formę i wstawić do nagrzanego piekarnika na 30 minut w temp. 220 st. C. Mi w zupełności wysrarczyło 20 min.
Ciasto rośnie podczas pieczenia, ale po wyjęciu i ostygnięciu fajnie opada.


Międzyczasie podsmażamy na patelni cebulę, jak się już zarumieni dodajemy pokrojoną w kostkę szynkę, przyprawy i jeszcze chwilę smażymy.
Pomidora kroimi w kostkę.

Kiedy już przestygnie nam spód to  posypujemy go odrobiną sera i na to dodatki po czy, jeszcze resztka sera i wstawiamy do piekarnika na 1-2 min aż ser się rozpuści.

Pizza prosta, smaczna, syta. Rozpływa się w ustach.. bez drożdży też można :).
Tym bardziej, że jest zdrowa i świetna alternatywa dla dzieci :).

Mniam..... :) !

poniedziałek, 14 października 2013

oszukana tarta z jabłkami

Witajcie Kochani :)


widzę, że odwiedzacie mnie, a ja się gdzieś zapodziałam :). Odpoczywałam na weekendzie, ale już nadrabiam swoją nieobecność :).
Dziś na szybko, zachciało mi się czegoś z jabłuszkiem. Ale coś niewielkiego i z uwzględnieniem tego, że nie byłam na zakupach i muszę się zadowolić tym co mam, a mam niewiele - nie będę kłamać :).
Sezon na jabłka trwa... widzę, iż wy również nie próżnujecie i pieczenie różnego rodzaju wyśmienitości i to  pełną parą.  Cóż wam dziś zaproponuję?
Nazwałam ja: oszukana tarta  biszkoptowa z jabłkiem. Maleńka, minni na jeden raz do kawuni :).
Dlaczego tak ? A dlatego, że jej wielkość przypomina mi tartę. Więc niech tak zostanie :).
Jest bardzo prosta i szybka w wykonaniu, wielbicielom biszkoptów - polecam :). Ja generalnie za nimi nie przepadam, bo mam zły piekarnik i zazwyczaj mi nie wychodzą :(.... nad czym ubolewam ale cóż... może nastaną lepsze czasy dla mnie :).


Składniki: (naczynie, tortownica o średnicy 24 cm, ja miałam 26 cm)
- 1/2 kostki masła
- pół szklanki mąki
- pół szklanki cukru (ja dałam troszkę więcej, bo miałam niektóre jabłka niezbyt słodkie)
- szczypta soli
- 3 jajka
- szczypta soli
- 1płaska łyżeczka proszku do pieczenia
- 3 jabłka średniej wielkości


Masło rozpuszczamy i odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.
Jajak z cukrem miksujemy na najwyższych obrotach, do momentu aż masa będzie puszysta i gęsta. (ja miksowałam około 10 min).
Następnie dodajemy proszek do pieczenia, trochę mąki. Zmniejszamy obroty na najniższe.
Potem dodajemy masło i tak stopniowo na przemian: mąkę i masło aż do skończenia składników.
Jabłka kroimy w kostkę - około 1 cm, po czym dodajemy je do naszej masy.
 Mieszamy delkikatnie i całość wylewamy na blachę posmarowaną masłem i posypaną bułką tartą.
Pieczemy w tem. 175 st. C przez około 45-55 min.
Po upieczeniu posypujemy cukrem puderem i zajadamy :)!

Zdjęcie nie jest, aż tak rewealcyjnej jakości, ale naprawdę przepis polecam. Ja dałam 4 jabłka - to zdecydowanie za dużo, dlatego moja tarta wygląda jak wygląda, ale smakuje pysznie.
Wprost rozpływa się w ustach :).

czwartek, 10 października 2013

Serowe placuszki z patelni

Witam was Kochani :)

troszkę mnie nie było. No cóż...  to dla mnie czas  przemyśleń i nadal te moje refleksje :).
Usłyszałam również na tym weekendzie, że artyści są do niczego, że to puści romantycy, którzy żyją w wirtualnym świecie bez przyszłości. Eh... Pozostawię to bez komentarza, wspomne tylko, że miał być - ale usunełam.... ponieważ szanuję ludzi nawet tych niewdzięczników.

Od razu daję przepis, dziś bez zbędnych wypocin.

A wiec... placuszki serowe - śniadaniowe, obiadowe, na kolacje, a u mnie na podwieczorek :). 

Skorzystała dziś z przepisu ze strony: Śniadania Fate. Spodobał mi się ich skład i wygląd :).
I nie żałuję - są pyszne :).


Fakt pierwszy - troszkę je zmodyfikowałam, bo jak zazwyczaj to co uczyniłam nie było w planach :).




Fakt drugi - ich obracanie to nie lada wyzwanie, ale spokojnie można podołać.

Fakt trzeci - po upieczeniu fajnie zastygają i są zwarte i uparte :). Co nie znaczy, że twarde, ale zadziwiająco plackowate  :).









Składniki (z 100 g wyszło mi 4 placuszki średniej wielkości):
- 200 g sera twarogowego (u mnie ok. 100g)
- 1 jajko (dałam małe jajko lilipucie)
- 3 łyżki kaszy manny (dałam ok. 1,5 )
- 1/4 laski wanili (jeśli nie masz, może być cukier waniliowy, cukier puder - dodajemy wówczas wedle uznania)
- 1 czubata łyżeczka wiórków kokosowych (dałam chyba z 2)


Ser rozgniatamy widelcem, wbijamy do niego jajko, kaszę i wiórki - wszystko dokładnie mieszamy. Laskę wanili przekrawamy wzdłuż, wyciągamy z niej nożem miąższ i dodajemy do naszej masy. Mieszamy wszystko, po czym rozgrzewamy patelnię. Ja posmarowałam ją delikatnie masłem.
Robimy kuleczki, placuszki i układamy je na patelnie.
Smażymi kilka minut, aż do momentu kiedy nasze palcuszki zechcą się obrócić :).
Zjadłam z żurawiną, którą bardzo lubię :).


Ps. u mnie dzisiaj tak cieplutko, nie myślałam, że zjem jeszcze coś pysznego na poddaszu :). 
A jednak ! :)


poniedziałek, 7 października 2013

Tak inaczej - puding chlebowy

Dziś tak sentymentalnie, trochę ciepło, chłodno jednocześnie...
...wewnętrzne rozterki rozpierają nas czasami niemalże każdego dnia... Niektórym pozwalają żyć. Co dziwne chełpią się tym, co tak naprawdę komuś innemu sprawia ciężar emocjonalny...

Dziś tak trochę inaczej - artystycznie, romantycznie, trochę kulinarnie. 
Gorzkie słodkim zalane - i tak lżej na sercu.... chodź trochę. 

Są w życiu pewne momenty, których nie potrafię przeskoczyć.
Czasem tak to już jest, że nasza moralność, wiara i tradycjonalizm sprawia, iż nie potrafimy pogodzić się z wieloma rzeczami. I w takiej sytuacji ja się znalazłam.
To sentymentalny dzień, trochę smutny, do tego jesienny.
Ostatni puding na poddaszu, ostatni tak pięknej i ciepłej jesieni, chyba mój ostatni w tym domu.
Całe życie spędziłam na wsi i nigdy nie myślałam, że będę musiała tak po prostu z dnia na dzień podjąć decyzje o tym, że muszę, ale to koniecznie muszę przenieść się do miasta.
I jakby mi ktoś powiedział to pół roku temu, to parsknełabym śmiechem.
Wiedziałam, że w życiu jest jak na karuzeli, że czasem po prostu się z niej wypada, bo trzymamy się jej za słabo, a przecież wydawało nam się, że jednak trzymamy się solidnie.

... pewne zdarzenia i sytuacje zataczają w naszym życiu takie kręgi, że nie potrafimy patrzeć na to czego świadkiem być musimy. A ja muszę, chodź pragnę powiedzieć, że musiałam.
To niczyja wina, to życie, które zatoczyło taki bieg...
 Tak musi być, tak jest dobrze i szanuję wszystko.
A życie nigdy nie rozpieszcza - to nie życie - to ludzie nas nie rozpieszczają....


Dlatego też ze łzami w oczach zajadałam puding. (Taki pożegnalny, niczym marsz żałobym Chopina, chodź Beethowena słucham w chwili pisania tego posta) I wręcz zapłakana pobiegłam do Kornela. Kaczki sąsiada, która przychodzi do mojego oczka każdego dnia i tak już drugi miesiąc leci :). Początkowo miała to być: Kornelia, ale okazało się jednak, że to Kornel. Jest cudowna,  wygląda jak zabawka, pływa w oczku +  kosi trawę dookoła domu każdego dnia :). Przychodzi zawsze około 8:30. Jedyny mankament to to, że jest dzika. Sąsiad nie dba o swoje stada i sam nie wie, co hoduje.  Fajnie, że przyszło jej na myśl, żeby spacerować u mnie. Patrząc na nią można się zrelaksować i pośmiać. Jest mega pocieszna. Dziś zrobiłam jej z ukrycia małą sesję. Udało się, chodź nie było łatwo i zdjęcia nie pierwszej jakości. Ale ważne, że będzie pamiątka :).

Chciałąbym skorzystać też  z okazji i powiedzieć wszystkim, żeby pamiętali, że:
każdy człowiek jest ważny!
każdy zasługuję na uwagę !
czasem warto posłuchać rady osób postronnych !
błędy z przeszłości zawsze wychodzą !
nigdy nie odbudujesz utraconych chwil i popełnionych (nawet nieumyślnie) błedów!
im bardziej rozpieszczasz człowieka, tym bardziej on Ciebie nie szanuję! (dlatego rozpieszczaj z umiarem i w odpowiednich dawkach)
nie poświęcając uwagi najbliższym, trcisz ich wewnętrzną więź, kochają, ale z żalem i nic już tego nie zmieni!

My polacy pamiętamy, ale po szkodzie. Nie zastanwiamy się nad tym, czy się do czegoś nadajemy, czy też nie - a warto! Mówimy bezmyślnie wiele rzeczy, a nie pomyślimy o tym, czy przypadkiem kogoś te słowa nie ranią. Czasem jak te "woły" - doświadczamy tego, ale i tak nie potrafimy wczuć się w rolę drugiego człowieka. Tyle egoizmu jest w nas... nie potrafimy się wyzbyć tego co złe...

...bo nie wierzymy.

Mam nadzieję, że kiedyś pochwalę się swoją publikacją. Poświęcona jest wierze w szeroko rozumiany tego słowa znaczeniu. Zachaczającą nie tylko o aspekt religijny. Zaczyna się piękną modlitwą - dla każdego, nawet ateisty. Dlatego też w przyszłości zachęcam do odwiedzania mnie, bądź moich dzieci, które będą w posiadaniu tej pięknej opowieści, która dojrzewa, ponieważ jest trudna :).



A teraz angielski puding !



Składniki na około (naczynie około 24x24) 4 duże porcje:
- 2 jajka
- szklanka mleka
- śmietana kremówka 18% (dałam na oko, tyle żeby zagęścić)
- szuszona żurawina
- 1 dojrzały banana - koniecznie słodki
- 1 opakowanie cukru waniliowego, jeśli ktoś lubi b. słodkie to radzę dać więcej lub + zwykły biały cukier
- około 8 kromek chleba (może być świerzy, czerstwy, jaki mamy. Może to być bułka, chałka)
- masło
- dżem - miałam truskawkowy
- cukier do posypania

Naczynie żaroodporne smarujemy masłem. Następnie każdą kromkę oddzielnie dodatkowo smarujemy masłem. Ale jeżeli używasz dżemu to nie jest to konieczne.
Następnie na każdą kanapkę nakładamy dżem. Potem pokrojonego w plasterki banana, odrobinę żurawiny.
Kolejna warstwa to kromki chleba, które kroimy w kostkę, trójkąty.
Na to banan, żurawina, cynamon.
Potem mieszamy jajko z mlekiem, cukrem waniliowym i odrobiną śmietany (można ją pominąć).
Robiłam na oko, ponieważ nie chciałam kilku warstw, tylko dwie, które ładnie się zapieką i z chleba zrobi się prawdziwy puding a nie kromki chleba oblane w słodkim sosie, czy coś podobnego :).  Dlatego też podaję na oko składniki.
Wszystko wlewałam do jednego garnuszka i mieszałam.
Jajko + mleko i odrobina śmietanki. Jeśli będzie za mało dodajemy więcej mleka i dosładzamy :).

Całość zalewamy naszą masą. Posypujemy cukrem i pieczemy przez około 20-30 min. w 180 st. C.
Radzę obserwować, każdy piekarnik pieczę troszkę inaczej :).
Banany sprawiają, że jest słodki, pomimo tego, że masa nie była taka słodka.
Wiec taka rada, jeśli zależy Ci  bardzo na słodkim pudingu, to nie szczędź sobie cukru. W końcu to i tak mega kaloryczna bomba :).
Idealna na jesiennne wspomnienia przy kawie :).






A oto - Kornel Pocieszacz:)






Ps. Kochani trzymajcie kciuki idę jutro na kolejną rozmowę w sprawie pracy. Długo czekałam na to, żeby przynajmiej jedna osoba się zainteresowała moją skromną osobą :) ! 


Słuchałam dziś Bethovena. 






piątek, 4 października 2013

Karmelizowana i faszerowana gruszka

Kochani :)

nie mam nadal czasu, ale pobiegłam dzisiaj do ogrodu pod swoją gruszkę i postanowiłam zerwać jedną dość zgrabną i twardawą gruche.
W lodówce zauważyłam niechciany ser :). Twarogowy ziarnisty z Mlekovity.
I wóczas przypomniały mi się czasy spędzone w Szwajcarii i te cudowne ziarniste serki + pyszna marmolada, bądź dżem własnoręcznej roboty Rosy, matki właścicielki posiadłości w której pracowałam :).
92 letnia trzęsąca się Róża, kiedy jechała urwiskiem swoją mazdą, a Ty siedziałąś/łeś obok niej, przychodziło Ci do głowy, nic innego jak:  "Zdrowaś Maryjo". O tak to nie było śmieszne :). Chodź teraz zdaje się być śmieszną przygodą.
Różyczka zamiast kierować to częstowała andrutami, bądź macą i jak nie chciałaś się poczęstować - wściekała się. Dlatego też, bojąc się o własne życie, każdy siedziąć jako pasażer obok, wyciągał małą rączkę w strony Różyczki i brał, nawet się nie zastanawiając i zjadał od razu.
Chodź szybkie spożywanie Różyczkowych andrutów, nie służyło, powieważ zdaniem Róży jak smakuje - to trzeba czestować się dalej :). Hehehehe !

To nie do pomyślenia, ale tak tam ludzie żyją, jeżdża samochodami do śmierci. Poza tym w takich odległościach położone są miasteczka, że nie sposób pokonać je innym środkiem transportu, bądź pieszo. Tam gdzie ja mieszkałam, blisko Alp miasteczko było na samym dole. A my mieszkaliśmy na samym szczycie :).

Fajnie wspominam te widoki, pracę już nie. Ludzi ? Hm... cieżko, bo z polakami. A z nimi za granicą najciężej, wręcz tragicznie. W każdym bądź razie płakałam jak odjeżdżałam. Wiedziałam, że będę tęskinić za tymi widokami zapierającymi dech w piersiach i porannymi podskokami właściacielki posiadłości, która potrafiła o 5 nam ranem (kiedy wstawaliśmy do pracy) biec boso z miasteczka do domu, tak żeby nie zauważył jej maż. Hm... :). Zdradzała go, ale była w tym komiczna. Poza tym rodzina jak z piekłą rodem, może kiedyś wam opowiem :).
W każdym bądź razie w ich kotłowni  która była pod nami, kiedyś cała ta rodzina mieszkała. Potem wybudowali dom obok i się przeprowadzili.

Ale do czego zmierzam... w tej kotłowni wydarzyła się straszna tragedia.
..... to tyle, nie będę was straszyć, bo to historia jak z dobrego nie tyle kriminału, ale horroru :).
Takie jest życie :)...cóż.... :). Lepiej zjeść coś dobrewgo, niż myśleć o takich rzeczach :). Niemniej jednak ciekawe wspomnienia - dość intrygujące, materiał na dobrą książkę, nie tylko kulinarnią..... :).....



Składniki na 1 porcję:
- 1 gruszka dość twarda
- 2 łyżki cukru
- 2 łyżki masła
- trochę cynamonu
- ser twarogowy
- suszona żurawnia
- 1 łyżeczka dżemu (u mnie truskawkowy, własnej roboty)


Gruszkę obieramy i kroimi na pół. Ja wolałam odciąć z jednaj strony niewielką część i ją skonsumować, a na faszerowanie zostawić solidniejszy kawałek.
Nastęnie wydrążamy ją dość głęboko, tak żeby zmieścić soliną część serka.
Na patelni rozpuszczamy masło. Układamy naszą gruszkę, chwilę podsmażamy, po czym dodajemy cukier. Uważamy żeby go nie spalić. Jak już nam się rozpuści dodajemy cynamon. I karmelizujemy naszą gruszkę do momentu, aż będzie miekka. Ja sprawdzam to za pomocą widelca.
Kiedym nam zmięknie ściagamy ją z patelni i faszerujemy serem zmieszanym z żurawiną. Gruszka jest na tyle słodka, że nic innego nie potrzebuje. Ser fajnie wszystko łagodzi, ponieważ żurawina jest również dość słodka :).
Następnie wkładamy naszą gruchę na chwilkę do piekarnika i chwilę pieczemy do momentu, aż ser odparuje i delikatnie się zapiecze. Dosłownie kilka minutek w temperaturze 180 st. C.

Można ją polać dżemem, podać z bitą śmietaną, itp itd. :).
Zdecydowanie wolę taką, niż w cieście :) !
Z lodami byłaby kosmiczna :).


Akcja z gruszką w tle

czwartek, 3 października 2013

Bigos z młodej kapusty

Cześć wszystkim :)

dziś mnie wzieło na kapustę. W zasadzie myślałam o niej już od dobrych dwóch tygodni.
Wiec wybrałam się z nożem do ogrodu i upolowałam jedną, dość zniszczoną przez ślimaczyska, ale na szczęście tylko z wierzchu :).
Nię będę się dziś rozpisywać. Po prostu mało mam czasu, zostało mi boczku, smaka miałam na bigos, dlatego też powstał :).

Kiedy byłam dzieckiem, bigos wydawał mi się czymś naprawdę trudnym i pracochłonnym. Być może dlatego, że to tylko moja babcia robiła ten najlepszy  i nikt inny nie potrafił jej pobić :). Jednak robienie bigosu, to czysta przyjemność :).











Składniki:
- 1 mała główka młodej kapusty
- 1 większa marchewka
- boczek (dodałam na oko)
- 1 cebula
- przyprawy: sól, pieprz, ziele angielskie, zioła pranwasalskie lub "Pieprz ziołowy Staropolski"
(ja takiego używam, bo ma dużo przypraw w sobie)
- 2-3 łyżki koncetratu pomidorowego Pudliszki




Kapustę obrać, odciąć zewnętrzne liście. Główkę poszatkować, marchewkę zetrzeć na tarcę i wszystko zalać wodą. Dodać liść laurowy, ziele angielskie i dusić przez ok 40-50 min do miękkości kapusty.
Międzyczasie wrzucić na patelnie cebulę pokrojoną w kostkę, boczek i podsmażyć.
Kiedy nasza kapusta trochę się odgotuję dodać koncetrat, boczek z cebulą, reszte przypraw i poddusić jeszcze chwilę.
Nadmiar wody odcedzamy, lub jeśli jest jej mniej,  możesz ja odparować, poprzez odkrycie przykrywki i zwiększenie gazu.

Smacznego :)!!!

 

wtorek, 1 października 2013

Bambrzok babuni z buraczkami na słodko

Bambrzoki :)...
placuszki, keks ziemniaczany czy po prostu placek... to coś co łączyło całą moją rodzinę. Smak takiego bmbucha przypomina nam wszystkim jedną osobę i  jest czymś magicznym.
Niegdyś cały dom ludzi i te ciągłe przyjazdy kuzynek, kuzynów, ciotek których nie znałam, a były przyszywane.... czasem odechciewało się tej makabrycznej ilości ludzi. Gwary, wrzasków i tych pretensji, odmawiania obiadu i uciekania gdzieś tam.
Ale babcia Franczeska zawsze mówiła - NIE! I nikt nie odmawiał,  jak babcia krzykneła z emfazą: Jeść mi tu! Ino już!. A jak ktoś nie zjadł do końca, to usłyszał  burzliwe: Co to ma znaczyć!.
Trzeba było jeść na siłe. Wszystko co robiłam nasza Babcia było pyszne, ale siłą rzeczy nie dało się zjeść tak przesadzonych porcji.
Niemnie jednak to czas jajek, ziemniaków i setki tysięcy ich warjacj. Podane każdego dnia, ale tak cudownie, tak odmiennie, że nikt nie narzekał i nie mówił, że dziś znów to samo. Wszyscy jedli bez opamiętania z zachwytem.

Szkoda, że mój Zygmunt babci Franczeski nie poznał, bo on tak uwielbia jeść :). Babcia by go porządnie zamęczyła swoim jedzeniem :).
Szkoda mi tylko, że babcia kiedy dorastałam nie miała już sił, a i moja pasja do gotowania była gdzieś w głębi ukryta i spała w moim sercu. Może tak miało być, iż mam budzić od czasu do czasu w swoich bliskich, tymi cudownymi smakami  z przeszłości wspomnienie o babci.

Co do bambrzoków, z pewnością to nie to samo co robiła babcia. Nie mamy już swoich ziemniaków, które to kiedyś babcia z dziadkiem każdej jesieni wykopywali. Nie ma swojej mąki. Pomimo to, jakoś udało mi się odtworzyć przepis sprzed lat.

Pachniało dziś w mojej kuchni babcią, dlatego postanowiłam powędrować do jej zdjęcia z kubkiem kawy i powiedzieć jej, że będę gotować jej ulubione smakołyki i nic nie powiem nikomu... tylko czekać będą na to, czy ktoś zauważy, że to danie - to babci Franczeski :). W babcinych dłoni ziemiaczane ciasto z pewnością byłoby piękniejsze, cudowne i okraszone czymś spektakularnym.





Składniki na ciasto:
- 1 kg ziemniaków (1,5 kg będzie wyższy)
- 2 jajka (3 jeśli robiły z 1,5 kg ziemniaków)
- sól, pieperz, majeranek, tymianek do smaku
- 3/4 szklanki mąku
- pół łyżeczki sody
- około 300 g wędzonego boczku
- 1 duża cebula
- ser żółty



Boczek kroimi w kostkę wraz z cebulą i podsmażamy na patelni do zarumienienia.
Ziemniaki trzemy na tarce z drobnymi oczkami. Dobrze odciskamy.
Następnie przyprawiamy solą, pieprzem i pozostałymi przyprawami.
Dodajemy mąkę, jajka i pozostałe składniki (boczek z cebulą), po czym wszystko dokłądnie mieszamy.
Przelewamy naszą masę do formy wysmarowanej tłuszczem i wstawiamy do piekarnika na około 30-40 min. w temp. 190 st.C.
Wierzch posymujem startym serem.

Możemy podać z buraczkami na ciepło, z pieczenią w pysznym sosie. 
Ja dzisiaj proponuję wszystkim buraczki na ciepło wd przepisu babci. Same również smakują wyśmienicie. W dzieciństwie zazwyczaj zjadałam takie bez niczego. Łapiąc za kawałek i bięgnąc dalej. Po czym wracałam, żeby ukraść jeszcze dwa kawałki :). 


Składniki na buraczki na słodko:
- 2-3 buraki
- cukier - około 1-2 łyżeczki 
- śmietana
- pieprz, sól
- mąka w zależności od tego jakiego mamy buraka (ja nie dodawałam, ponieważ mam młode buraczki)

Buraczki wrzucamy do garnka z osoloną wodą i gotujemy pod przykryciem, około 1 h. Burak nie może być za mięki, odgotowany, ale lekko twardawy. 
Następnie czekam, aż ostygną, po czym ubieramy je i koimy w dość grubą kostkę. 
Wrzucamy ponownie do garnka, dodajemy trochę cukru i czekamy, aż buraczki zaczną nam puszczać sok. 
Zaprawiamy śmietaną. 

I nasz typowo staropolski obiad gotowy :) !

Pozdrawiam wszystkie Babcie, bo tylko one wiedzą jak ofiarować nam dzisiaj te smaki z przeszłości :) ! 

Ja siedziałam dziś po obiedzie z kawą, ulubioną łyżeczką z króliczkiem z dzieciństwa, której pilnowała niegdyś cała rodzina żeby się nie zgubiłą... i trochę powzdychałam :).
Zdjęć babci mamy tylko dwa, może trzy.... ale ja tylko dwa znalazłam.

Babci nigdy nie było widać na zdjęciach - nie lubiała ich oraz siedziała nagminnie w kuchni. Czy kochała gotować ? Nigdy nie zadałam jej tego pytania, byłam na to za mała. Ale całe dzieciństwo od maleńkości byłam z babcią. Spałam z nią, gotowałam i wielkimi oczami patrzyłam jak gotuję, jak biega i zadowala całą rodzinę. Przyznam, że czasem było mi jej szkoda, bo tylko to robiła. Śmie twierdzić, że zapewne kochała to :).  Moje spekulacje załamują się czasem, gdyż moja mama nie znosi gotować. Momentami odnoszę wrażenie, że - nienawidzi tego :). Wiec, chyba po babci nie odziedziczyłam tej miłości do gotowania -lecz po Tacie.



Zdjęcie babci Frani pośrodku. A dookoła moi rodzice. Byli naprawdę śliczni :). Moja mama jak laleczka, dziś zupełnie inna kobieta. Mój Tata również. Zakochani w sobie do dziś. Cudowne 25 letnie małżeństwo, które czasem zachowuje się jak za dobrych nastoletnich czasów :). Czasami zapominając, że dookoła nich są też inni.
 Natomiast nasza Franczeska - zawsze była taka sama :). Nic się nie zmieniała, zawsze pedantyczna pod względem uczesania. Czerowana szminka do kościoła - obowiązkowo. I te troszkę śmięrdzące perfumy w flakonikach. Mama Barbara musiała kopować, bo tylko takie babcia preferowała :). No cóż... tak kochała pachnieć :).
Kolorowa fotografia przedstawia część dzieci mojej babci. Jak zawsze wszyscy jedzą, a babcia gotuję. Śmietanka wysmienita. Siostry zawsze występują razem na zdjęciach - do dnia dzisiejszego :).
Moja mama (po lewej stronie), następnie kuzynka mamy, żona syna mojej babci, córka Wandzia i córka Teresa :). No i gdzieś tak zawieruszyła się kuzynka Iza (córka Wandzi).
 Mnie nie ma - wiecznie uciekałam i wracałam tylko na obiady i kolacje. Nigdy nie mogłam się ich doczekać, bo wiedziałam, że babcia wyczaruje coś pysznego z ziemniaków, których mieliśmy zawsze pod dostatkiem.

Chyba zawsze będę kojrzyć najpyszniejsze smaki z babcią i z moim dzieciństwem w którym uczestniczyła.
A bambrzoki - zawsze będą mi ją przypominały. Nie tylko jajka, ale ziemniaki w tym wydaniu przede wszystkim :).



Moje Smaki Michel Moran